piątek, 31 lipca 2015

Niedzielę i wczorajszy dzień spędziłam z Bienkami, na ich działce.
Zaprosili mnie tam w dniu, w którym poszliśmy do muzeum z dziewczynami.
Je też zaprosili oczywiście.
No ale nie przyszły, co w zasadzie nikogo nie zdziwiło.
Najwyżej mnie zirytowało, co też nowością nie jest.
Pod koniec tygodnia właściwie średnio się czułam.
Powód- Dino. Choroba Dina. 
Nie miał apetytu, chęci do zabawy, chęci na spacer. Wystraszyłam się, że wiecie, że to już czas...
Ale nie, dzięki Bogu.


Mama włączyła mu antybiotyk co sprawiło, że z dnia na dzień czuje się lepiej.
W każdym razie, chodzi o to że kilka dni wcześniej pytałam Pacię czy mogę go ze sobą na tę działkę wziąć. Bo Fibi. Wybawiliby się na świeżym powietrzu.
Nastawiłam się na to, że pojadę razem z nim i to choróbsko pokrzyżowały nam plany.

Pojechałam sama. Ale do samego końca zastanawiałam się czy nie wysłać jeszcze wiadomości, że jednak nie przyjadę. Cokolwiek by się z nim nie działo, bardzo to przeżywam. Nie chciałam go zostawiać, mimo że w domu byli wszyscy. To mój najlepszy przyjaciel.
Jak widzicie, nie grało to wszystko i to był po prostu taki dzień. 

Z przystanku odebrał i podwiózł mnie Patryk. Nie lubię jego samochodu. Nie umiem ani wsiąść ani wysiąść, te siedzenia to są jakieś zapadnie a nie siedzenia, nie wiem.
Na miejscu był jeszcze Blady. Jego znam tyle co nic. W sumie, kojarzę trochę, ale nie w takim stopniu co innych chłopaków. Krępował mnie w minimalnym stopniu.

smutno mi było, że Dino też nie może się z nimi bawić
Sporo mieli tam roboty, chłopcy. 
I to ciężkiej.
Troszkę im pomogłam. 
Pacia kosiła żywopłot (przecinając przy okazji kabel od prądu hehe), a ja grabiłam liście. Chociaż nie przepadam za zapachem koszonej trawy to jednak ani trochę nie przeszkadza mi robienie takich rzeczy. To jest bardzo przyjemne. 
Mogłabym tak od czasu do czasu. O ile nie ma w pobliżu pająków wielkości małej śliwki. Kiedy obserwowałam jak chłopcy za pomocą jakiejś linki taśmy czy czegoś wyrywali z ziemi pieńki drzew razem z ich korzeniami to wtedy właśnie takie bydle z dołu wyszło. Idzie rzygnąć.

Później, każdy z nas był mokry. Nie wiem już kto to zapoczątkował- polewanie wodą z węża ogrodowego, ale tak, każdy był mokry. 
Ja najmniej. Instynkt zachowawczy. 
Makijaż jest drogi. Sami wiecie.

Było w porządku, ale tak jak wspomniałam- Byłam przybita. Co przełożyło się też na dwa następne dni. Czasem tak jest, nie ma się nawet siły wstać z łóżka.
Oglądałam anime i let's playe. Fantastycznie.
We wtorek miałam z rana pojechać na awf, ale nic z tego nie wyszło. 
Myślałam, że może w końcu spotkam się z Sylwią (nie widziałam jej miesiąc) ale skończyło się tak, że... No nijak się nie skończyło. Nie umiem już z nią rozmawiać.
Zawsze mi się wydawało, że ona jest moja, a ja jestem jej. Nie ważne co.
Może z jej strony się coś zmieniło.

A wczoraj, w środę, było naprawdę fajnie. Dino już cwaniakuje, dochodzi do siebie. 
Wyszliśmy na spacer, a potem zaniosłam babci obiad. Zostałam u niej na jakiś czas, Kropka ugryzła mnie tylko raz. Same pozytywy.
Dzyń. Telefon. Przyjedziesz na działkę?

Tego dnia, włosy spięłam niedbale, makijaż był na szybko i założyłam też byle jakie ciuchy. Podsumowałam sobie to wszystko i zaraz pędziłam do domu. 



Niedługo bo niedługo, ale byli tam z nami jeszcze Artur i chłopak, którego imienia nie zna nikt. Poważnie.
Razem z Tomkiem coś tam uskuteczniali z dachem. 
A my zajęłyśmy się z sobą.
Dawno nie rozmawiało mi się z nikim tak dobrze jak wtedy z Pacią. 
Jadłyśmy agrest, czarną porzeczkę i rozmawiałyśmy.
Czas minął błyskawicznie. Słońce schodziło w dół. 
Odwieźli mnie do domu.
Poszłam spać jakieś 2 godziny wcześniej niż przeważnie. 
To dobry znak.

A dzisiaj pojechałam sobie z moją babcią do większej niż te w okolicy kwiaciarni. Tak jak mnie prosiła.
Nie znalazła co prawda tego czego szukała i bardzo kurczę dobrze, bo kupiłyśmy coś lepszego. Sama wybrałam, od początku miałam na oku te kwiatki. Nie wiem jak się nazywają ale kojarzą mi się ze smokami. I są bardzo tanie! Tylko 2 złote za jeden kwiat.

Na przystanku jeden facet postanowił sobie, że będzie mi się przyglądał. Tak bez żadnej krępacji, bo co mu tam. Wszedł do tego samego autobusu co my, stanął tuż obok naszych siedzeń i kontynuował. Już mi krew w żyłach buzowała.
Ale uszedł z życiem.
Serio. Co ci ludzie to ja nawet nie. Jak się patrzysz na kogoś, a ten ktoś to widzi i ściąga brwi to znaczy, że trzeba przestać, proste jak obręcz.

Cześć! Na dole zostawiam Sylwię Przetak, bo ją kocham.


piątek, 24 lipca 2015

Szybko mi minął ten czwartek. Szybko mija lipiec, wakacje. Już mi przed oczami staje trzeci rok studiów, ratunku.

Wczoraj (22.07) dostałam wiadomość zwrotną od Startu, pozwolili mi podjechać po podpis w dzienniczku praktyk. 
Zmówiłam się z Pacią bo i ona miała coś do załatwienia, więc fajnie- przyjemne z pożytecznym.

Miałyśmy się spotkać o 14.
Zbierać zaczęłam się koło 11. 

Zdążyłam się już prawie ogarnąć i dzyń, telefon. Nie nastroił mnie pozytywnie.
Patrycja źle się czuła i chciała się dowiedzieć czy będę się bardzo gniewać, jeśli jednak nigdzie ze mną nie pojedzie. Nie gniewałam się ale mimo to, perspektywa przejażdżki do najgorszej dzielnicy mojego miasta, gdzie jeszcze nie do końca pamiętałam jak i gdzie miałam iść... No nie uśmiechała mi się.
Ale nie gniewałam się. Nie wiem czy mi uwierzyła, chyba nie.

Chwilę pogadałyśmy, próbowała sprawdzić mi tramwaj, bo nie miałam już czasu- kończyłam prostować włosy, a przed wyjściem na autobus musiałam jeszcze wyjść na szybki spacer z Dinem... 
No nie zdążyłabym z tym wszystkim. 
I nagle powiedziała, że jednak ze mną pojedzie. Nie namawiałam jej, sama tak postanowiła.
Pytałam kilka razy czy jest pewna- bo nie ma przecież problemu w tym, że wybiorę się tam sama.
Bo wiecie no, wiadomo. Stresuję się wieloma rzeczami, jasne.
Ale zawsze sobie daję radę i dzisiaj też by się tak stało.
Ale podjęła decyzję. A mi tak głupio było. Cały czas jest. Czuję się jak jakiś pasożyt.

W każdym razie, naprawdę to doceniam.

Kiedy przyjechałam do centrum i kierowałam się w stronę rynku, Pacia czekała jeszcze na tramwaj. 
Znalazłam sobie więc wolną ławkę. W cieniu. Na placu kwiatowym. Lepsze to niż czekanie na przystanku, w pełnym słońcu.
A koło tej ławeczki, tak tuż obok stoi kurtyna wodna. A lipiec, środek lata- jest bardzo ciepło. Taka zimna bryza jest zdecydowanie pomocna.

Siedziałam sobie jakąś chwilkę, czytając jeszcze raz wszystko to co wypisałam w dzienniczku. Aż nagle ktoś nade mną stanął. Obca dziewczyna. Spytała czy może mi zająć chwilę, a ja, asertywnie bardzo odpowiedziałam "tak". 

Przedstawiła się, podała rękę i usiadła obok mnie. Powiedziała, że mam czadowe włosy, że blondynki górą- bo ona też nią była. 
Zapytała czy noszę soczewki, potem, patrząc na dzienniczek na jakie studia chodzę i takie tam. Pierdoły.

Jąkałam się jak kretyn i nie pamiętałam nazwy swojego własnego kierunku.
Jestem pewna że pomyślała, że należę do Mensy. Zdecydowanie.



No i przeszła do sedna- Czyli jak oceniam NFZ.
Lol skisłam.
I nie będę w sumie ciągnąć tego tematu, co tu dużo mówić.
Dziewczyny podziękowała, poszła.
Była bardzo miła, nie przeszkadzała mi, nie była nachalna. Ale ja nie czuję się dobrze w takich sytuacjach. Nie lubię kiedy ktoś mnie zaczepia, wypytuje o moje zdanie na temat czegoś, na temat czego tego zdania nie mam albo co mnie zwyczajnie gówno obchodzi. Chciałabym pomóc i rozumiem, że ludzie nie przeprowadzają ankiet z nudy tylko najpewniej z obowiązku. Jej było to prawdopodobnie potrzebne na studia, do pracy badawczej na przykład. No rozumiem.
Ale nie lubię tego.Tyle.

Wytatuuję sobie chyba między brwiami "ić stond".

Pacia pojawiła się chwilkę po tym wszystkim. 
Zaczęło kropić. Parasolki miałyśmy, a tramwaj przyjechał szybko, no problemo amigo.
Dojechałyśmy na ząłęże. Tam już nie padało i było chłodniej. Bardzo fajnie.

Pojebałyśmy trochę drogę ale koniec końców trafiłyśmy na miejsce.
Samo podpisywanie dzienniczka trwało mniej niż pięć minut. Prezes był chyba zajęty, bo ani gadać mu się specjalnie nie chciało (dziękuję serdecznie) i musiał skończyć wpisywać coś do komputerka zanim w ogóle do nas podszedł. Nieistotne. Mam piąteczkę.

Wychodząc z biura zaproponowałam pójście na lody, bo obok był społem. Od początku chciałam jakieś wodniste, ale że wybór taki średniawy... Kupiłyśmy sobie kubusie.
Pyszne są! 

Swoją drogą, żeby dojść do Startu, trzeba minąć Dom Aniołów Stróżów. To miejsce, które jest jakimś chyba ośrodkiem pomagającym innym. Dopiero wczoraj się tego dowiedziałam. Nigdy bym się nie spodziewała, bo z zewnątrz jest mega przerażający. Stawiałabym bardziej na coś w stylu klubu nocnego.

środa, 22 lipca 2015

Opiekowałyśmy się dzisiaj z babcią małym kotkiem, którego na kilka godzin podrzuciła jej sąsiadka. Malutki, tak z 3-4 miesiące. Przeuroczy.
No ale wiecie. Babcia ma jeszcze Kropkę. A Kropka jest taka jak ja, z nowymi znajomościami to tak nie za bardzo. Syczała na niego, bała się. Mimo, że ona ma przecież ponad rok, jest dużo większa, a mały jest w dodatku bardzo dobrze wychowany. Czego tu się bać? 
Nie wiem czemu tak jest, czemu się tak zachowuje. Czasami się zastanawiam, obserwując to jej zachowanie, czy ona nie ma choroby sierocej, czy nie zabrano jej od mamy za wcześnie. 

W zasadzie trafiła do nas kiedy miała około 4 miesięcy, może nawet więcej. Była więc w podobnym wieku co ten mały, a porównując ich zachowania... No kurcze.
Może to po prostu jej charakter? Ludzie też są różni, różnie się zachowują i tak już jest, nie ma w tym nic głębszego, żadnych powodów.
Może też psycholog zwierzęcy to nie najgorszy pomysł.

W każdym razie, musiało być tak że jedno siedziało w jednym pokoju, drugie w drugim (Żadne z nich nie było samo, bez obaw).
Tak jak wspomniałam, maluch jest bardzo uroczy. Garnie do ludzi, chętnie się bawi, nie boi się niczego- nowego miejsca, zabawek. A jak zaśnie to głębokim snem, choć nie na amen jak Kropka. I zasypia na kolanach, czego ona też nie robi.
Chciałabym, żeby czasami "wpadał" ale z drugiej strony- skoro Kropka czuje się przez to źle to może lepiej będzie kiedy nie będą go przyprowadzać. No ja nie wiem no. Smutno trochę, mogliby być przecież przyjaciółmi.

Rzadko kiedy zwracam uwagę na wschody czy zachody słońca. Ale kiedy się już tak zdarzy, że popatrzę w niebo- No nie ma szans, żeby taki widok mi się znudził.

PS. Dzisiaj perunica letnia. Miałam poprawiać plan pracy licencjackiej (tak, dalej tego nie zrobiłam) ale lol, skoro nie można to nie można. image

Dzisiejszy wieczór spędziłam w muzeum śląskim. 
Byłam tam już drugi raz, ale po pierwsze- bardzo podoba mi się to miejsce. 
A dwa- nie widziałam wszystkiego, bo trochę nas gonił wtedy czas.

Umówiłam się z Pacią, Tomkiem, Agą i Karoliną. 
Było dosyć przekładania (co wyjątkowo działało mi na nerwy) ale finalnie spotkaliśmy się i to wszyscy. Da się? Da się.

Z siostrami spotkałyśmy się na dworcu. Swoją drogą- kiedy szłam na przystanek, żeby tam dojechać po przeciwnej stronie ulicy zauważyłam R. 
R. to taki dobrze znany chyba każdej dziewczynie z moich okolic orangutan w ciele człowieka. Za każdym razem kiedy tylko uda mu się wypatrzeć mnie idącą gdzieś samotnie (nawet jeśli wyglądam jak gówno w proszku) mówi mi "ślicznie wyglądasz". Nigdy nie zmienia tych słów, zawsze jest to samo. A ja zawsze udaję, że nie słyszę, nie widzę, że w ogóle nie zwracam uwagi na ludzi wokół mnie. Ale słyszę. 
I tak trochę niekulturalnie, nie odpowiadam mu ani nic ale nie wiem, przeraża mnie ten człowiek. 

No i tak, kupiłam bilety, wysmażyłam się na słońcu w oczekiwaniu na transport, wsiadłam do busa ze skróconą trasą, żeby być na miejscu jak najszybciej. I co?  Zmienił trasę. Lel. 
Autobus z dziewczynami minął mnie jednak dopiero przed galerią, więc różnica była nieznaczna.

Z dworca poszłyśmy z buta. Inną drogą. Drogą, którą wybrała Aga. Miało być w cieniu, a było w wiecie czym. Tak to jes.

Do środka weszłyśmy same, bo reszta miała jeszcze coś do zrobienia i nie chcieli już oglądać tego co widzieli. A mnie to tam lotto. Jak wspomniałam, lubię to miejsce.


Co tu dużo mówić. 
A nie, jednak wiem co Wam w sumie powiem.
W jednej części, była taka jedna instalacja. Ogrodzona, chyba, nieprzezroczystym szkłem. I to szkło było wyższe ode mnie. Stojąc na palcach nadal nic nie widziałam.
I nagle poczułam, że ktoś mnie podnosi do góry. Jak małe dziecko. Wiecie jak się podnosi małe dziecko. Chwyta się je pod pachy.
Patrzę- Tomekjezusmaria. No i niby śmiałam się, śmieszne to było. Ale co się nawstydziłam to się nawstydziłam.

Później, co później. Obeszliśmy wszystko, wróciliśmy do szatni po rzeczy, poszliśmy do muzealnego sklepiku gdzie było tyle fajnych rzeczy jeeeeeeeeeeezu. Podobała mi się i biżuteria z oszlifowanego węgla i ręcznie szyte pluszaki i odzież z gryfne i pocztówki z nadrukowanymi obrazami... Miałam sobie kupić. 

Wyszliśmy, usiedliśmy na leżakach i drewnianych ławeczkach. I nadszedł ten czas, wyjęłam bransoletkę dla Paci i jej ją dałam. Właśnie. Nie napisałam tego tutaj, ale tej bransoletki którą sobie upatrzyłam nie znalazłam. Musiałam kupić inną. I nawet fajnie, podobała mi się bardziej.

Paci też się spodobała (Pytałam kilka razy). Aleeeeeeeeee... Jest za duża. 
Obie mamy chude ręce, mimo to- kiedy ją wybierałam to jakoś nie wpadło mi do głowy żeby ją też przymierzyć. No co no, jestem idiotą.

Nie ma jednak tego co by na dobre nie wyszło. Pasuje na kostkę. I fajnie to nawet wygląda. Tak też można, nie?

Tyle. Pozostałość dnia to szybkie zakupy w galerii i powrót do domu.
Pacia i Tomek odwieźli nas samochodem. Najpierw dziewczyny, potem mnie. Na manhattanie widziałam najładniejszy zachód słońca od dawna. W tej notce będzie i tak za dużo zdjęć, rozdziele je na dwie.
 
Ps. Mama upiekła mi takie cudownejezusmaria zawijasy z pomidorami, cukinią, kabaczkiem, patisonami... Takie to pyszne i tak ładnie wygląda, że się dziwię, że to jeszcze jest.


niedziela, 19 lipca 2015

Chyba wybrałam ten prezent.
Metalowa, pozłacana bransoletka.
Uroda Paci jest taka całkiem śródziemnomorsko-azjatycka i tak jakoś bardzo mi to do niej pasuje. Ładna, co?

Zastanawiałam się jeszcze nad naszyjnikiem, zestawem pierścionków czy kolczyków. Ale kiedy tak sobie pomyślę, ona chyba nawet nie nosi naszyjników.
A żeby kupić pierścionek muszę znać rozmiar... Mogłabym o niego zapytać, ale raz- kto w dzisiejszych czasach zna rozmiar swojego palca lel.
Ja na przykład nie.
Dwa- Z rozmiarami pierścionków jest jak z rozmiarami butów.
No a kolczyki... NO NIE WIEM JAKIE NOSI. I czy nosi. Chyba nosi. Ale mamy inny gust i tak dalej.

I nie znalazłam nawet jakichś specjalnie ładnych kolczyków NIGDZIE. Chorera. image

Trudno no, zdecydowane. Bransoletka.
Łaaaaaaaadna jest no. Nawet jeśli nie na co dzień to na specjalną okazję, do eleganckiej sukienki czy coś. Nie? Właściwie to nie umiem robić prezentów i nie spodziewam się w zasadzie, że tym razem będzie inaczej... Ale wciąż mam jakieś 2% nadziei. Co mi tam, mam prawo marzyć.

Obym ją znalazła, to ważne. Zwykle kiedy sobie coś upatrzę to tego nie ma.
I idę tam sama, czego nienawidzę. Sklepy nie są po to, żeby iść tam samemu.

sobota, 18 lipca 2015

Idę jutro na lody! Umówiłam się z Pacią.

Zawsze mnie to trochę śmieszy, że to Patrycja ma na głowie najwięcej spraw i to właśnie po niej mogłoby się spodziewać, że nie będzie miała dla mnie czasu. A tak się zdarza bardzo rzadko.
Nie zawsze jestem w porządku, a ona chyba dalej mnie lubi. Dzwoni do mnie, sama, pierwsza. 
Nie ma problemu z tym, żeby się spotkać. Nie ma problemu z tym, żebyśmy poszły razem tam gdzie ja chcę iść, a co równocześnie jej nie interesuje.

A wracając do tych lodów to spróbowałabym tych o smaku solonego karmelu.

Ciekawe czy gdzieś tutaj rośnie jeszcze morwa.


Jedyna słuszna reakcja na obsadę Suicide Squad. Jezu czemu. Ta Harley, ten Joker.


Ze wszystkich rzeczy które sobie zaplanowałam nie zrobiłam żadnej.
Wyprowadziłam psa, a potem poszłam na zakupy. Kupiłam sobie małą prostownicę, kolejne pary sztucznych rzęs (których póki co nie noszę, mam ich aż nadto, ale zawsze mogę mieć więcej), pędzle- do malowania butów Karoliny, najśliczniejsze foremki do ciastek (ze stempelkami omagod) i jeszcze parę innych rzeczy, o których już nie pamiętam.
A nie, jeszcze peeling do twarzy z ziaji. Pisze na nim, że jest o zapachu limonki. A w rzeczywistości to jest chyba, kurde, domestos. Ale mimo to pokładam w nim duże nadzieje. Pls help.
Prócz tego jakieś tony warzyw. Jedzenia na lata.
Co można zrobić z kabaczkiem?

piątek, 17 lipca 2015

Na jutro zaplanowałam sobie rzeczy kilka.
O ile wyślą mi już zaproszenie po odbiór, chcę podjechać do empiku po swoje zamówione rzeczy. A myślę, że wyślą. Liczę, że wyślą.
Chciałam też kupić prezent dla Paci, bo w zasadzie nie dałam jej na urodziny nic. A miała je w maju.
Wypełnię dzienniczek praktyk i napiszę wiadomość do Piotrka kiedy mogę się wybrać do Startu po podpis.
Poprawię plan pracy licencjackiej, którą mam kompletnie w dupie i nie pamiętam nawet swojego tematu.
Zacznę chyba też robić buty dla Karoliny, chociaż chce mi się równie mocno jak moim znajomym spotkać się ze mną. Nie wiem nawet gdzie mam pędzle.
I Pacia powiedziała też, że mogę wpaść do nich na działkę. Ale nie wiem jak z tym będzie.

środa, 15 lipca 2015

Czemu ja się obudziłam.

poniedziałek, 13 lipca 2015

W telewizji leci Godzilla. Ta z 1998.
No i patrzę, patrzę ale chyba marnuję tylko czas bo póki co ten film to jedna wielka kompilacja najbardziej oklepanych pomysłów, żałosnych żartów i najgorszego aktorstwa. Dlaczego.

Wczoraj zainstalowałam PS 7 bo okres próbny na Open Canvas już mi się skończył. I jestem wściekła.
Pościągałam różne ołówkowe pędzle i nic. Tak źle mi się nimi rysuje, że za każdym razem kiedy próbuję po prostu zbiera mi się na płacz.
Nie żartuję. Jest źle.

Jeśli nic się nie zmieni, to ludzie o mnie zapomną. A już tak dobrze szło, moje rysunki były tak dobrze odbierane. Co ja mam zrobić.

niedziela, 12 lipca 2015

Choć jej granice znajdziesz na mapach,
Ale o treści, co je wypełnia,
Powie ci tylko księżyca pełnia
I mgła nad łąką, i liści zapach.

sobota, 11 lipca 2015

Dzisiaj, uchodźcy z Syrii wylądowali na lotnisku w Warszawie. 150 osób. Chrześcijanie (hehe na bank).
I o ile ich potrafię jeszcze zaakceptować (z trudem) to mam ogromną ochotę pojechać na Wiejską i w rękawicy bokserskiej powystrzelać po pyskach cały sejm za podjęcie decyzji o przyjęciu jeszcze, kurwa, 2 tysięcy osób.
Dlaczego zawsze pomagamy ludziom skoro sami jesteśmy w potrzebie? Dlaczego nam nie pomaga nikt?

Mimo wszystko- decyzja zapadła.
Ale Polska to nie zachód. Nie ci, którzy pozwalają gościom czuć się jak u siebie, wprowadzać własne zasady i przekształcić Europę w eurabię. Jest takie powiedzenie, "będąc w Rzymie, zachowuj się jak Rzymianin".
Nie zamierzam bać się żyć w MOIM kraju.

czwartek, 9 lipca 2015


Nie zrobiłam dzisiaj dużo, bo słabo się czuję. Rano otworzyłam pani listonosz, która przyniosła mi spódniczkę z Jake'm z Adventure Time. Doczekałam się. Materiałowo i zapachowo przypomina strój kąpielowy, jest też krótka, ale dla osoby karlego wzrostu (czyli takiej jak ja) jest w porządku. Bardzo mi się podoba. image




Przed 15 wyszłam z psem na krótki spacer. Schodząc na dół, na parterze spotkałam panią Karinę. Ze szpitala.
Byłam bez makijażu, więc rozmawiałam z nią z twarzą przysłoniętą telefonem. Śmiała się, no i lubię ją w zasadzie wobec tego chwilkę sobie pogadałyśmy. Przyjechała pożyczyć od nas jakiś duży plecak, bo jej syn gdzieś wyjeżdża i potrzebują czegoś takiego- sami nie mają. Umówiła się z moim bratem, że jej go zniesie.
No i fajnie, pożegnałam się z nią i poszliśmy się z Dinem dalej "wyprowadzać".

Jakoś w zeszłym tygodniu znalazłam na trawniku kwiat maku. Z daleka wyglądał prześlicznie, dlatego niewiele myśląc zerwałam go sobie. Cieszyłam się, bo wyobraziłam sobie jak ładnie by wyglądał w domu... Ale kiedy tylko zaczęłam się mu bliżej przyglądać, zauważyłam pełno czarnych robaków.image

Niestotne.
Później przyszła moja mama i zgodziła się, żebyśmy zamówiły zamówiły sobie obiad z Narada Sushi.
Kokosową zupę dla niej i zestaw wegetariański dla mnie.
Dostawa trwała jakąś godzinę, ale tak mi się dłużyło bo byłam mega głodna, oraju.
Cały dzień w sumie nic nie jadłam, więc kiedy tylko pan dostawca przywiózł jedzenie, szybko zrobiłam zdjęcia i chwilę później wyglądałam tak ->



Mój zestaw składał się z 6 hosomaków- trzech z ogórkiem i trzech z tykwą + sezam, 8 uramaków z warzywami w tempurze i 3 sztuk nigiri- z ogórkiem (a miało być tamago...) z pieczonym serkiem tofu i grzybem shitake.
Prócz tego, kiełki, imbir, wasabi i sos sojowy blabla. Wszystko takie piękne i pyszne omagod. Nie udało mi się jeszcze zjeść wszystkiego a objadłam się tak bardzo, że jest mi niedobrze.

Swoją drogą, mama chyba nie podziela mojego entuzjazmu lol.

Miałam na dziś zaplanowane wyjście do restauracji japońskiej. Nie byle jakiej- bo postanowiłam sobie, że chcę iść do takiej, w której jeszcze nie byłam.
Umówiłam się z Agnieszką, a wybrałyśmy się do Narada Sushi.
Wnętrze jest śliczne. Prócz jednego, szpecącego to miejsce malowidła ściennego wszystko jest bardzo tradycyjne. Stoliki są oddzielone parawanami, jest też (o ile dobrze widziałam) pomieszczenie zamykane. Zasuwasz drzwi i już.
Bardzo podoba mi się ta aura intymności. Sama bardzo nie lubię gdy jest wokół mnie zbyt wiele osób, kręci mi się w głowie i zaczynam się źle czuć. Skupiam się przede wszystkim na tym, że ludzie mnie obserwują i mogą krytykować zamiast na osobie z którą w tym momencie jestem. I zamiast celebrować czas, stresuję się.
Ale tutaj jest bardzo w porządku, naprawdę. O ile będą mi dane randki jeszcze kiedyś w życiu i dotrę do tej trzeciej, która jest aktualnie moim fatum- prawdopodobnie pójdę właśnie tam.

Jest też rzecz, która mi nie spodobała. Maty bambusowe na stole i menu były... No, nie były idealnie czyste. Przymykam trochę na to oko bo polubiłam to miejsce, ale mam nadzieję, że chociaż te nieszczęsne maty były jednorazową wpadką. (Następnym razem będę im się bacznie przyglądać!)


Od początku.
Nie przespałam całej nocy. Obejrzałam parę rzeczy, później leżąc już w łóżku grałam sobie w gry otome na telefonie, a potem pod mój dom przyszły dziki.
A ja uwielbiam dziki. Zawsze, kiedy tylko usłyszę ich chrumkanie lecę do okna i je obserwuję.
Kiedy zniknęły z mojego horyzontu wróciłam do łóżka. Jakiś niedługi czas po tym, zaczęło grzmieć.
Początek nawałnicy. No i tak to jest. Co zrobisz, nic nie zrobisz.



Zasnęłam niedługo po siódmej rano, a wstałam koło 11. Cały ranek w biegu, ale udało mi się wszystko ze sobą pogodzić.
Wyszłam na autobus trochę później niż powinnam, a miałam przecież kupić sobie jeszcze bilety. Zdążyłam (nawet biletomat dał mi o jeden bilet więcej, hehe profit). Weszłam do środka, zaliczyłam kasownik i stanęłam sobie chwytając się rurki. I tyle spokoju.
Kobieta, wiekowo tak z piętnaście lat starsza ode mnie, ale mentalnie chyba jeszcze nie skończyła czterech, postanowiła przejść na sam przód autobusu i zacząć awanturę z kierowcą. Chodziło jej o to, że drzwi zamknęły jej się przed nosem. :) Możliwości są takie, że kierowca jej nie widział, była awaria drzwi, albo że gramoliła się do tego busa pięć lat, więc je po prostu zamknął. Ale koniec końców stała obok niego drąc mordę, co oznacza że w jakiś sposób weszła. WIĘC CO ZA PROBLEM.
Ale nie.
No i tak mija kilka minut, autobus stoi, oni się kłócą (choć facet to naprawdę, oaza spokoju).
Chciał, żeby wyszła (i ma takie kurwa prawo, że może wyprosić z autobusu kogo sobie chce, szczególnie osobę awanturującą się), ale nie. Nie wyjdzie.
Ludzie krzyczeli, że się spieszą do pracy, żeby się łaskawie uspokoiła i zamknęła dupę. A ona na to, że skoro się spieszą to niech wysiądą i czekają inny autobus!

Znudziło mi się stanie, zajęłam miejsce. I wyłączył się silnik.
Pan kierowca wyszedł z kokpitu i powiedział, że bardzo mu przykro ale z agresywną pasażerką nie będzie jechał i prosi, żebyśmy się przesiedli.  Większość się do tego zastosowała, ale kilka osób, podobnie jak ja stwierdziło, że ni chuja- nigdzie nie idziemy. Łudziliśmy się chyba, że to coś ma jednak coś w głowie, albo ewentualnie jeszcze jakiś wstyd. Na próżno.

Kretynka wezwała policję. :")))))))))))
Nie wiem już czy przyjechali czy nie i w jaki sposób się to wszystko skończyło, bo było już późno, a jednak zależało mi na tym, żeby zdążyć na swoje spotkanie, więc się przesiadłam.
Ale ze szczerego serca współczuję panu kierowcy takich doświadczeń i mam nadzieję, że idiotka musiała chociaż zapłacić jakąś grzywnę, bo przez cały ten czas naliczyłam się kilku naruszeń prawa.

Całkiem nabuzowana dojechałam na miejsce. Znalazłam Agę na dole schodów i poszłyśmy jeszcze w kilka miejsc. Kupiłam sobie mgiełkę do ciała, kwiat wiśni.
Pachnie jak wszystko, tylko nie kwiat wiśni. Ale nie żałuję.

Deszcz padał, raz nie padał. Aga wbiła mi drut z parasola na oko 10 razy w głowę.
Pochodziłyśmy chwilę i skierowałyśmy się na dworzec, żeby dojechać do NS.

Samo NS znajduje się niedaleko mojej uczelni! Gdybym miała znajomych, mogłabym tam z nimi chodzić w czasie okienek HEHEHEŚMIESZNE.

Zamówiłyśmy misoshiru dla Agi, a dla mnie- lody z sezamem.
Też myślałam o misoshiru... Wahałam się właściwie pomiędzy lodami, sałatką goma wakame, nigiri z omletem i smażonym serkiem tofu, a właśnie misoshiru. Ale nie miałam pewności czy nie ma tam w środku wywaru z ryby. W menu go nie było, ale pamiętam, że kiedy byłyśmy w sushi do jakiś milion lat temu, kiedy nie byłam jeszcze wegetarianką, jadłyśmy tą zupę i ona właśnie miała w sobie bulion rybny.


Spytałam o to panią, która zbierała od nas zamówienie, a ona odpowiedziała, że nie ma tam żadnego mięsa. Bo ze wszystkich zup, które oferują ta jest właśnie bez niczego takiego. Ale no, nie do końca zaufałam.

No i kiedy Aga dostała zupę, spytałam czy czuje rybę. I ONA JĄ CZUŁA.
Nie wierzcie ludziom.

Nie no, tak naprawdę odpowiedź tej pani wynikała chyba bardziej z niewiedzy. Sama, po powrocie do domu napisałam wiadomość do jednego znajomego japończyka z pytaniem "z czego się składa miso".
Z soi i soli. Całkiem w pytę. Gdyby to był koniec.
Ale! Żeby zrobić misoshiru trzeba dodać dashi. A dashi to wywar, który się robi z glonów albo z właśnie ryby.
No. I zupa Agi była ewidentnie rybna.
Nie mogę jej jeść. :(

Moje lody swoją drogą, nie wyglądały spektakularnie ale były najlepszymi lodami jakie jadłam w życiu, nie żartuję. Smakowały jak chałwa!

I w sumie będę już kończyła, jestem trochę zmęczona. Myślę, że znowu zaczyna mi się coś dziać z węzłami. Niby nic nowego, ale jeszcze nigdy mnie tak nie bolało.