wtorek, 18 marca 2014



Napiszę o zeszłym tygodniu. Być może to mnie znuży i uda mi się w końcu zdrzemnąć.
W środę na zajęciach z angielskiego przydzielono mnie do grupy z dwoma dziewczynami siedzącymi ławkę przede mną. Pamiętam imię tylko jednej z nich, dlatego że ma żółte, kocie oczy i podczas zadania bąknęła coś o zainteresowaniu Japonią. Prawie bez powodu ją polubiłam.
W drodze do domu, na przystanku zagadał do mnie jakiś facet. Zdecydowanie nie mój typ i zdecydowanie nie mówił interesujących rzeczy. Zaczął od spytania mnie o to czy 37 już jechało, kiedy sama ledwo co przyszłam i wlepiałam wzrok w rozkład jazdy.
Przez cały czas czułam, że na mnie patrzy. Parę chwil później znowu podszedł, pytał o tak wiele... Skąd przyszłam, czy jestem ze szkoły, czy z uczelni, a jak z uczelni to z jakiej, a ile godzin nas tam trzymają (?), czy jest fajnie, czy odpowiada mi to miejsce, a na jakim kieruneku jestem, bo według niego najfajniejszymi kierunkami są astronomia i cukiernictwo (?) i pierdu pierdu, koniec końców spytał czy jestem wolna w weekend. Nie starałam się być dla niego miła, a mimo to o to spytał. No cóż. Trudno mi nawet przytoczyć to co mu odpowiedziałam, ale wierzcie na słowo, że pierwszy raz tak szybko szłam do autobusu.
W każdym razie, nie powiem, mimo tego, że w żadnym wypadku nie będę żałować, że się nie skusiłam na to spotkanie, to jednak sam fakt tego zdarzenia był całkiem miły. Nawet uśmiechałam się do siebie jadąc do domu.

Czwartek. No, czwartek to pracowity dzień.
Rano są wykłady z matematyki, na które zwykle boję, że nie zdążę dojechać w odpowiednim czasie i znaleźć wolnego miejsca (albo będę zmuszona do siedzenia na parapecie). Tym razem mi się udało. Ponadto, udało mi się też do kogoś odezwać. Choć w zasadzie to ta osoba odezwała się do mnie, a ja tylko zdecydowałam się podtrzymać tę wymianę zdań.

Na ten tydzień zaplanowane było szkolenie z policjantami i ratownikami medycznymi, dzięki czemu odpadły nam ćwiczenia z mikroekonomii i zarządzania, he. Szkolenie samo w sobie było w porządku, chociaż z początku było okropnie nudne. Później ćwiczenia z matematyki, na których mój jako tako dobry humor zgasł jak znicz olimpijski pod koniec igrzysk. Do tego stopnia, że miałam łzy w oczach. Nie rozumiem nic. Nic.
Napływa tyle nowych informacji, które potrafię jedynie ładnie zapisać w zeszycie...

Z duszą na ramieniu pojechałam odpocząć do domu, przez kilka godzin, które dało mi okienko przed aerobikiem.
Bałam się, ale wróciłam. Same zajęcia przypadły mi do gustu. Grupa mała, liczy zaledwie kilka osób.

Chyba pierwszy raz od początku roku akademickiego rozmawiałam z kimś z mojego kierunku naprawdę swobodnie.
Myślę, że dla Was to całkiem śmieszne. Dla mnie to nowy krok.

W piątek od wykładu wolałam jechać do galerii, kupić sobie wypatrzone już wcześniej, piękne holograficzne buty, nowy crop top i posprzeczać z mamą.
W piątek też poszłam spotkać się z ludźmi, których potocznie nazywam chłopakami, mimo że wśród nich jest przecież jeszcze Pacia. Dziewczyna, Tomka.
Nie było fajnie. Cierpkość, pustość, mus.
Zmarzłam, nosiłam bluzę Igora, czułam się przez to jeszcze bardziej niekomfortowo. Z ulgą wróciłam do własnych czterech ścian.

Sobota. Drugi dzień IEM, pierwszy pokazów mody. Nigdzie nie poszłam. Może w jakimś stopniu chciałam. Może w jakimś nie dałam rady.

Niedziela. Trzeci dzień IEM, drugi pokazów. Patrycja wspomniała, że chciałaby iść na to drugie. Spodziewałam się, że się nie odezwie. I nie zrobiła tego.
Przespałam dzień.

Nie nadaję się do ludzi, bo jestem kosmitą.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz