niedziela, 8 czerwca 2014

Wczoraj do "naszego" miasteczka akademickiego przybył długo wyczekiwany festiwal kolorów.
Jednak ja jakiś dzień przed imprezą straciłam nadzieje, że w ogóle się na tam pojawię. Bo przez cały wcześniejszy czas tkwiłam w przekonaniu, że pójdę z Agą, Karolą albo z chłopakami i Pacią- Kimś z nich w każdym razie. Skończyło się tak, że nikt nie wyraził jakiejś większej chęci spotkania się ze mną, dlatego dziękuję losowi, ze pojawiła się moja Sylwia i wybrałyśmy się tam we dwójkę.
Sam festiwal w istocie był nieco mierny- przyszłyśmy chwilę przed rozpoczęciem i kiedy byłyśmy gdzieś pośrodku kolejki, ktoś powiedział, że zabrakło woreczków z proszkiem 'holi'. W regulaminie było, że swoich nie mogłyśmy wnieść (nie, żebyśmy je miały), a nikt inny by ich nam raczej nie oddał. Zrobiło mi się trochę smutno, bo się tak bardzo cieszyłam... image

Organizacja plus minus tragiczna, ludzie rzucali kolory w powietrze przed czasem.... Proszek sam w sobie strasznie dusił, piekł kiedy osiadł na ciele, a kolorowe brudaski pchały sie na siebie jak w slumsach. Gdybym była pijana, pewnie podeszłabym do tego inaczej. No ale nie byłam, he. Mam nadzieje, że za miesiąc- na następnym festiwalu będzie po prostu lepiej a ja będę bardziej usatysfakcjonowana. Ale dzień był cudowny. I kocham Ją bardzo. image

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz