wtorek, 10 czerwca 2014

Myślałam, że to już koniec. Ale nie. Jest jak zwykle. Kiedy tylko podreperuję sobie humor i kiedy po wylaniu rzeki łez i wykrzyczeniu potoku emocjonalnych słów- postanowię jednak, że trudno- sama z roku nie odejdę. Przeżyłam tyle, to przeżyję więcej.
Właśnie wtedy te pierdolone studia i przebywające tam spierdoliny życiowe wszystko mi zniszczą. 
Niech to się już skończy, obojętnie jak.
Wcześniej myślałam, że ok, będę sama i właśnie sama udowodnię im, że też potrafię. Ale już mi nie zależy. Gra nie jest w żadnym stopniu warta świeczki.
Mogę przegrać, teraz przecież przynajmniej próbowałam. Nadal próbuję. Nie dla siebie, bo nigdy nie chciałam tam być. Nigdy nie chciałam robić tego co robię, ani mieć takiej przyszłości, którą potencjalnie da mi ta uczelnia. Chcę być szczęśliwa, a dzięki niej jest gorzej niż kiedykolwiek.

Walczę tam o przetrwanie i zyskuję nic poza (w dużym skrócie) bardzo złym samopoczuciem. Ale walczę. Cieszysz się mamo?

Sprawiania innym zawodu to taka chyba moja rola życiowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz